Witam. zawsze chętnie wracałem do opowieści z narni ale zawsze myślałem ze smutkiem że jest ich tylko
siedem. O to moje opowieści o krainie podobnej do narni lecz nie rządzi tam aslan tylko lampart boron.
Dlaczego napisać chciałęm coś takiego? Otóż: Pewnego razu czytałem książkę lva grossmana Pt. Czarodzieje.
I tam był taki chłopak quentin coltwater który zaczytywał się cyklem christophera plovera Pt. fillory
i dalej. Myślałem że te książki o fillory naprawdę istnieją. Co się okazało? Że to tylko fikcyjne powieści.
To tylko wzbudziło we mnie jeszcze większe pragnienie opowieści o dzieciakach przechodzących do innych
światów. Oto więc moja opowieść. Zapraszam i miłej lektóry. Niesamowite opowieści z krainy mirn.
WSTĘP
Opowieść tę napisać chciałem po przeczytaniu opowieści z narnii. jest to niesamowita seria książek C.S. Levisa. Wszystkim ją serdecznie polecam.
Rozdział Pierwszy. Niezwykłe zdażenie.
Pewnego razu było sobie troje dzieci: Janek,Basia,i Hanka. Wyjechali oni do anglji z Polski ponieważ ich rodzice dostali Nową pracę w niemczech a dzieci niemogły zostać w domu same. Ich sąsiadka też wybrała się gdzieś. A może poprostu Niechciała ich pilnować. Mniejsza oto. Dzieci bardzo nieszczęśliwe żegnały swoje ulubione miasto i kraj. Miały przecież wyrószyć do anglji 30km od londynu na jakąś wieś, gdzie podobno mieszkała ich ciotka.
Miała na imięAnna Kownacka. Ale nieodegra w tej historii większej roli. Janek basia i hanka wsiedli do samochodu i rószyli w stronę lotniska ze smutnymi minami.
W domu ciotki Anny Panował surowy rygor. Dzieci miały uczyć się polskiego i angielskiego. "Nieznoszę, gdy dzieci myślą, że mogą sobie pozwolić nawiele. A poza tym nielubię kiedy pozwala się dzieciom na jaki kolwiek wybur. I ty o tym wiesz Marto prawda?
Tak do mamy Janka i reszty dzieci zwracała się ciotka Anna.Jej dom był dość duży, ale niebył stary. Miał mnóstwo wykuszów i dwa balkony. Niebył aż tak rażący wyglądem jak napocządku myślały dzieci.
Każde z nich dostało dość dóże własne pokoje. Mieszkali na przeciwko siebie.
Ciotka anna była dość sórowa,ale pozwalała dzieciom na tyle, ile uważała za słuszne. Mogły biegać po rozległym parku i wchodzić na drzewa. Wkońcu były wakacje.
Rodzice podczas tych wakacji zafundowały swoim pociechom dość nieciekawą wyprawę. Zawsze spędzali wakacje razem ale te były inne ponieważ Trafiła im się idealna praca podczas tych że więc dlaczego mieli by nie odmówić. Janek Mieszkał podczas nauki w szkole z internatem. Basia i chanka były razem w innej szkole 100 kilometrów od szkoły janka. Ale dzieci niespotykały się zbyt często.
I tu zaczyna się tak naprawdę nasza opowieść.
Kiedy tylko pozwolono dzieciom zwiedzić cały dom one natychmiast rószyły.
Przewodnikiem był janek.
Było mnustwo pustych pokojów w jednym była ogromna księga napisane na okładce było: "liberinus primus".
Puźniej były drzwi z boazerją i długi korytaż pokryty z obu stron obrazami w ramach na ścianach. A zanim był pokuj. Nic w nim niebyło prucz: Szafy,stolika i komody z szafką dużą jak na taką komodę i czterema szufladami. Do tej szafki w komodzie postanowił wśliznąć się Janek. Coty robisz! Krzyknęła cicho Hanka. Jeszcze ciocia gotowa z nas zedrzeć skure! Eetam. Odezwał się Janek. Tylko się wśliznę i zobaczę cotam jest. A wy dziewczyny stujcie na czatach dobra?. Basia i hanka kiwnęły nieznacznie głowami i janek otworzył drzwi szafki. Uu ciasno. Powiedział i wsunął głowe a potem podcząłgał się nieco i wszedł cały do szawki . Nic niewidział. W takich ciemnościach w podłużnej szafce przynależącej do komody która oprucz rzekomej miała jeszcze cztery szuflady niełatwo było coś zobaczyć. Pomimo tego janek nie poddał się. zaczął macać do okoła i podczołgiwać się coraz dalej i dalej. Nagle zobaczył jak by w oddali delikatne światło.
Wstał na czworaki i podszedł kawałek potem jeszcze raz się podczołgał i wtem coś namacał a jednocześnie poraził jego oczy ostry blask.Janek znów wstał na czworaki i wydostał się z szafki upadając na trawę. Zamknął oczy. Wstał i rozejrzał się. To niebył jego pokuj! ale jakto?! Pomyślał. Rozdział drugi. Kraina mirn.Janek Z zaciekawieniem rozejrzał się jeszcze raz Stał na łące pełnej dziwnych kwiatów. A zapach był dziwny. lekki przyjemny a jednocześnie odużający i usypiający. Janek rószył przed siebie i wszedł w niewielki las. Szedł tak czas jakiś i nagle stanął jak wryty. Przed nim stał na łapach ogromny lampart. Witaj Janku. Odezwał się basowym głosem. Niemartw się niezrobię ci krzywdy. Niemogę narazie wyjawić ci swego imienia. Wiedz, że ja jestem królem tej krainy. Nazywa się ona mirn. Mam dlaciebie małe zadanie Janku. Dam ci list. Idź z nim do Zamku o pięciu wierzach i przekaż go marszałkowi dworó. A potem idź do króla i powiedz, że wielki lampart przybywa do krainy mirn. Zrozumiałeś? Tak odparł janek. Ale ja niewiem gdzie ten zamek się znajduje! Spokojnie muj chłopcze. Powiedział pojednawczo lampart kładąc łape na ramieniu Chłopca. Janek aż przygiął się pod jej ciężarem. Idź cały czas na pułnoc dobrze? Zapytał lampart swoim basem. W tymzwierzęciu było coś niezwykłego. Ztwierdził chłopiec. Niemugł patrzeć mó w twarz gdyż blask jaki odniej bił był niesamowity i tak przerażający, a jednocześnie napawający otuchą i odwagą że Janek mósiał spuścić głowę. Tak pujdę na pułnoc do zamku o pięciu wierzach. Powiedział w końcu. Lampart podał mu list i zniknął. Tak poprostu rozpłynął się w powietrzu. Chłopiec popatrzył w stronę słońca i rószył przed siebie skręcając lekko w lewo. Po kilku godzinach marszu dotarł nad strumień o wąskich brzegach. Woda w nim lśniła jak czyste srebro. A cały krajobraz nadawał kolorytu temu strumieniowi. Janek zchylił się i zaczerpnął wdłonie wody i chciwie pił. Spodkanie z lampartem niesamowicie dało mu do myślenia. Czy gdziekolwiek na świecie może być zwierze jednocześnie groźne i potężne z drugiej zaś strony dobre i łagodne? Chyba nie. Janek zaczytywał się opowieściami o niezwykłych, magicznych światach. Ale to co go spodkało to było coś zupełnie innego! To jak niesamowita przygoda w połączeniu z niezwykłą krainą w której się znajdował. Stara komoda i szafka która okazała się przejściem do innego świata. Do świata całkiem nad zwyczajnego i niezwykłego zarazem. Tak rozmyślając Janek dotarł do polany Na niej zaś zobaczył mnustwo tulipanów z których wydobywał się blask. Gdy się temu dokładnie przyjżał zobaczył że ten blask roz siewają wróżki. Które wskakiwały i wyskakiwały z kielichów kwiatów. Witaj Młodzieńcze. Rzekła jedna z nich pod frówając do janka. Nigdy niewidziałam kogoś takiego jak ty. Ludzie są żadkością w tym świecie. A przez kogo ten cudny świat jest zamieszkany? zapytał chłopiec. Hmm. Odezwała się wróżka. Zamieszkany jest przez wróżki,mówiące zwierzęta,syreny wietrzne i śpiewające motyle. Oraz Wiele wieleInnych stworzeń. Ale ale!Widzę że jest w oku ciebie jasność. Miałeś więc spodkanie z nim. Zaległa cisza. Wszystkie wróżki wstrzymały oddech i przestały latać. Tak. Odpowiedział Janek. Mam misję do wypełnienia. A więc niebędziemy ci przeszkadzać. I gdy już wróżka miała wlecieć do kwiatu Janek krzyknął. Zaczekaj! Powiedz mi czy daleko jeszcze do zamku o pięciu wierzach? Już niedaleko. Powiedziała wróżka i zniknęła. Usłyszawszy to Janek rószył w dalszą drogę. Szedł na pułnoc trzymając się słońca aż nagle drogę znów mu ktoś zagrodził. Byłto olbrzym o ogorzałej, ale przyjemnej twarzy. Nie buj się mnie młodzieńcze. Jam jest Parcival. Najdzielniejszy z dzielnych. Jeśli chcesz mogę ci pomóc. Wybacz ale taki widok dość mnie przeraża. Chyba że on cie przysłał. On? Powiedział olbrzym. Zawsze broni sprawiedliwości i dobroci. Jestem w jego słurzbie. To on i nikt inny jest władcą mirnu. To on ustanawia i zrzuca niegodziwych krulów z tronu. Idź dalej młodzieńcze. I niech wielki lampart cię strzeże. Rozdział trzeci. Potwór, czary, zamek. Chłopiec szedł jeszcze czas jakiś aż znalazł się w zagajniku. Tam postanowił się przespać. Bo w końcu dlaczego nie? Ułorzył się i zasnął. Spał czas jakiś. śniło mu się, że stoi nad nim jakaś postać i szepcze: Otwórz list nic złego ci się nie stanie. Otwórz list! Nagle rozległ się ryk jakiegoś zwierzęcia i głos znikł. Janek zerwał się ze snu przerażony. Uff. Ale to było niesamowite. Powiedział. *** Następnego dnia rószył dalej. Znalazł się na dość pustej drodze brukowanej żułtymi kamieniami. W tem woku wszystko zawirowało i Chłopiec spostrzegł, że unosi się w powietrzu. Zobaczył piękną postać. Kobietę nielucko cudnej urody. Ona otworzyła usta i powiedziała. Witaj młodzieńcze. Otwórz ten list dlamnie dobrze? Janek niewiedział co zrobić. I czuł że jego wola słabnie. Gdy Już miał to zrobić poczuł przypływ odwagi. Nie! Krzyknął. I wszystko zniknęło. Znów w oku chłopca pojawił się wir barw blasków i cieni i znowu stał na pustej drodze wiodącej ku zamkowi o pięciu wierzach. Ruszył w dalszą drogę już z oddali widział blask i przepych zamku. Och jak cudownie. Pomyślał. Jeszcze kilka może kilka naście kroków, i będę w zamku. Dotarł do bram zamkowych pod wieczór. Brama miała dwa skrzydła i inkrustowana była szmaragdami i diamentami. Zaledwie janek dotknął mosiężnej klamki zobaczył błysk światła i przed nim stanął stwór okropny. Wyglądem przypominający himerę. Niewejdziesz do zamku gdyż? Tu potwór zawiesił głos. Gdyż ja cię zjem! Chłopiec cofnął się dwa kroki. Stwór zionął ogniem. I kiedy już miał zjeść Janka, niewiadomo z kąd wyłonił się parcival znany już chłopcu olbrzym i posiekał potwora. Ale i to niebyło łatwe. Olbrzym zamachnął się swym ogromnym mieczem i uderzył. Miecz odbijał się jak od pancerza wkońcu parcival znalazł miejsce i przebił serce potwora. Ten wybuchł tysiącem iskier. Chuknęło i ciało potwora rozpłynęło się w powietrzu. Tylko przez chwile jeszcze unosiła się dusząca mgła.Eh udało się młodzieńcze. Powiedział olbrzym. Jestem Janek. Powiedział chłopiec. Olbrzym przyjrzał się mu dokładnie. Janek był chłopcem o kędzierzawych włosach które spływały mu na ramiona. Na luckie oko w luckim świecie pomyślał olbrzym mógł by mieć 6 lat? Ale tego olbrzym dowieść nie mógł. Janek rószył w dalszą drogę żegnając się z olbrzymem i dotarł do bramy zamkowej. Zastukał. Otworzył mu odźwierny. I po kilku chwilach chłopiec stanął przed marszałkiem dworu. Rozdział czwarty. Niezwykły list. Janka wpószczono od razu. Marszałek dworu wysłuchał co chłopiec ma do powiedzenia. I otworzył list. Nagle oczy wszystkich poraził blask tak jasny że nieliczni dworzanie zamknęli oczy i pospuszczali głowy. Ukazał się w powietrzu obraz ogromnego lamparta który przemówił dudniącym basowym głosem. Do krula oktirona. Wiem że nie jesteś prawdziwym królem. Posadziłem cię na tronie byś strzegł mojej włości przed okrutną wiedźmą Elvirą i innymi złymi mocami. Tymczasem ty wolałeś przebimbać czas na chulankach i ucztach! Jeśli się nie poprawisz to zrzucę cię z tego tronu! Lampart rozmył się w fioletowym błysku. Acha. Powiedział Janek. Miałem powiedzieć jeszcze królowi, że wielki lampart przybywa do Krainy mirn. Zapadła głucha cisza. Dworzanie wpatrywali się to w Janka to w marszałka dworu. Boron Boron. Szeptano z nabożną czcią. Mój chłopcze. Powiedział marszałek. Przyniosłeś nam straszną wiadomość. Zaprowadzę cię do króla Oktirona i mu wszystko opowiesz. Oktiron był Karłem o ogorzałej twarzy. Patrzył odważnie i z ciekawością dziecka rozglądał się w oku. Gdy otworzyły się drzwi do sali tronowej ze sztywniał. Zobaczył Marszałka dworó który był oczywiście krasnoludem oraz chłopca. Prawdziwego chłopca. Wstał z rzeźbionego tronu i podszedł do Niego. Wziął go za rękę i Doprowadził pod same stopnie tronu. Potem sam na nim zasiadł i powiedział. Z czym przychodzisz. Muj chłopcze. Jestem Janek wasza wysokość królu Oktironie. Przysłał mnie wielki lampart z wiadomością do ciebie że przybywa do krainy mirn. A marszałkowi dworu polecił dać list. Poczym zrelacjonował całą sytułację. Ah. Na twarzy karła pojawiły się zmarszczki. Notak muj Janku. ale wiesz Ja nie oddam władzy byle komu. Ależ przecież mnie lampart niemuwił bym przejął władzę w królestwie! Rozumiem. powiedział król. Ale Ja sądzę że staremu dobremu lampartowi się coś pokręciło. Dodał. Panie! Krzyknął marszałek dworu. *** Tymczasem w zwykłym świecie Basia postanowiła wśliznąć się do szawki w komodzie. Poco? A poto żeby poszukać janka. Gdy tylko udało się jej zmieścić ogarnęła ją ciemność ale parła naprzód. Czołgała się wciąż dalej i dalej czując zimne drewno pod sobą. Nagle jej ręka wysunęła się dalej i basia namacała przed sobą trawę. Zdziwiona podczołgała się jeszcze trochę i Nagle wypadła po drugiej stronie szafki. Wyczołgała się na trawę i jednocześnie oślepił ją blask słońca. Zerwała się na równe nogi. I rozejrzała się. Za nią widać było blade światło sączące się z na wpuł otwartych drzwi szafki przez którą przeszła a bliżej widać było wylot szafki złączonej z komodą. Spojrzała przed siebie. I znieruchomiała. Wydawało się jej że trawa lśni od słonecznego blasku. Wchłaniała w siebie wonie tej nieznanej krainy a jednocześnie myślała. Gdzie ja jestem? Zrobiła kilka kroków przed siebie i zatrzymała się przed wejściem do lasu. Rozdział Piąty. Niewykonalne zadanie. W pałacu król zebrał radę wszystkich dworzan oraz główną radę królewską. Miała ona sprawdzić prawdomówność Janka. Po długim namyśle król rzekł: Janku? Mam dla ciebie zadanie. Dam ci mapę. Idź na pułnoc do gór słońca i przynieś mi mroźny kwiat. dobrze? Zapytał król. Wiem, że dasz sobie radę mój chłopcze. Powiedział i skłonił się przed nim podając mu mapę. Janek rad nie rad wyrószył na pułnoc od zamku. Szedł czas jakiś i tak myślał: "Och lamparcie żebyś ty wiedział co tam się działo? Dałem twój list a król wysyła mnie po jakiś kwiat. Eh tak to jest z władzą". Tak rozmyślając Doszedł do głazu. Na nim zaś było napisane: "Jeśli chcesz iść w gurskie strony, rószaj przed siebie. Jeśli natomiast ciekawość wiedzie cię na wschód, krainę mózyki odnajdziesz. A na zachodzie jest Kraina fałnów którzy mózyką strzegą swych włości. Wszystko to zaś do Mirnu nalerzy. Krainy którą rządzi lampart wielki Boron". Boron? Powiedział Janek. Ach więc tak masz na imię. I krzyknął w głos. Boronie! Pomóż! Proszę władco tej krainy! Ledwie słowa jego przebżmiały a powietrze za falowało, coś zalśniło i zamigotało w powietrzu, i ukazał się sam wielki lampart. Ze złoto-srebrną grzywą. Ah. Powiedział swoim basem. Więc poznałeś moje imię, no no?!? Ależ ty jesteś bystry. Nie. Powiedział chłopiec. Było to napisane na głazie. Rozumiem. Odparł lampart. Niemartw się. Przeniosę cię do gór słońca. Tam wejdziesz na środkową najmniejszą i weźmiesz kwiat. Ale pamiętaj niewolno ci wziąć niczego więcej. Inaczej zostaniesz zamrożony. A teraz żegnaj. Po czym lampart dmuchną na janka i otoczyła go srebrna mgła. Gdy się rozwiała spostrzegł że stoi jóż nie na polanie przy głazie lecz na ośnieżonym płaskowyżu. Przed nim zaś, wznosił się masyw górski. Z którego wystawały trzy ostre szczyty. Pierwszy był bardzo stromy i oblodzony od wierzchołka aż po podnuże. Drógi niższy niczym pagurek i cały skrzył się i mienił. I na nim niebyło ani płatka śniegu. Janek przyglądał się temu z otwartymi ustami. Poczym rószył ku środkowemu szczytowi. Droga niebyła łatwa. Szczyt który wydawał się na pozór łagodny był dość stromy. Ale po kilku minutach marszu nagle Janek znalazł się na górze. I zobaczył mnóstwo kwiatów. Jeden z nich lśnił jak słoneczny promień. Chłopiec podszedł i zerwał kwiat. Zaledwie to zrobił pojawiło się mnustwo złota i klejnotów. Już, już Janek chciał rzócić kwiat i wziąć złoto gdy przypomniał sobie słowa lamparta. Niczego nie bierz po za kwiatem. Przemógł się i rószył w duł zbocza. *** W pałacu król Oktiron przyglądał się kwiatu. Piękny, zachwycający, niebywały! Krzyczał coraz bardziej urzeczony król. Wkońcu spostrzegł janka i powiedział: "No no?!? Dobrze się spisałeś. Taką długą drogę pokonać by przynieść kwiat i to z gór słońca jest niezwykłym wyzwaniem ale ty tego dokonałeś. Ale ja nie wiem co o tym sądzić. Sam przyznasz, że to nietypowa sprawa z lampartem". Po czym dodał. Zaprowadźcie chłopca do komnat gościnnych. Tu spojrzał na dworzan i resztę słurzących. Niech niczego mu niezabraknie. W tym momęcie okna pałacowe rozwarły się z chókiem i wdarł się wiatr. Napróżno dworzanie rycerze i driady próbowały zamknąć okno wiatr tymczasem zawył wśród pałacowych korytarzy otwierając drzwi i zamieniając się w wir porwał janka wraz ze znajdującymi się w komnacie przedmiotami. Złote tależe i inne drobiazgi przepychu królewskiego pofrunęły niesione wietrznym wirem. Rozdział szusty. Złota kropla.
Pomimo tego, że wicher który porwał Janka był silny, w środku chłopiec czuł iż wiatr jest łagodny. Niusł go przez jakiś czas a po chwili osłabł i delikatnie postawił go w jaskini. Kiedy Janek przyzwyczaił oczy do pułmroku, zauważył starca siedzącego przy nikłym świetle kaganka. Starzec również chłopca z oczył i zaprosił go gestem i powiedział. Witaj młodzieńcze. niebuj sie mnie gdyż za zgodą władcy tej krainy wiatr wezwałem, aby z pałacu o pięciu wierzach ciebie zabrał. Wiem dlaczego król oktiron lamparta nie szanuje. Prawdziwy władca w lochu siedzi a króla udaje czarownica.Ale ja wiem jak Pomóc królowi. Ale najpierw powiedz. Jesteś głodny? Chłopiec spojrzał na starca z przyjaźnią w oczach i skinieniem głowy potwierdził że jest bardzo głodny.
Zaprosił go więc starzec który był mędrcem i przedstawił się jako Ooruuk. Mędrzec świetlnej doliny. Kiedy Janek jadł Ooruuk mówił dalej. Jst tylko jedna żecz która może ujawnić spisek czarownicy. Dźwięczna woda. Ujawnia ona wszelkie oszustwa, czary, maski i kłamstwa. Ale ową wodę zdobyć trudno. A ja stary jestem i jak wiesz niedam rady. Ale ty chłopcze, mógł byś sprubować.
Oczywiście niezmuszam cię do tego. Gdy starzec skończył janek tak odparł: Pomogę ci mendrcze jeśli tylko powiesz jak. A więc dobrze. Powiedział starzec. Pujdź w głąb tej jaskini. Zauważysz tam wrota lśniące tak, jak by ze światła były zrobione. Wejdź w nie. I nic się nie bój. Znajdziesz się w dolinie nad jeziorem. Będą pilnowały jego dwa lwy i niepozwolą ci zabrać wody. Ale ja ci dam kawałki mięsa. żucisz je lwom. A one je żarłocznie chwycą. Wtedy ty prędko zanuż amforę którą ci dam w wodzie jeziora a bacz by się wypełniła po brzegi. Potem uciekaj. Gdy wbiegniesz na wzgórze jedno z czterech podczas ucieczki, otworzą się wrota i przeniosą cię do jaskini. Zrozumiałeś wszystko? Chłopiec kiwnął głową i zaraz rószył wdrogę. Gdy tylko wkroczył we wrota poczuł jakby leciał. A potem wykonał wszystko co kazał mu mendrzec i powrócił do jaskini. Rozdział siudmy. bitwa, zniweczony plan czarownicy, powrót do zwykłego świata.
Brawo! krzyczał mendrzec klaszcząc w dłonie. Udało ci się! Dobrze więc. Przywołam wiatr pomyślny który przeniesie cię w pobliże zamku o pięciu wierzach. A pewnie pytasz jak użyć wody? Poproś o audiencję u króla gdy przednim staniesz wylejna niego wode z amfory. Ale zrób to tak by krople opadły na króla jak deszcz. Wtedy zobaczymy czy żeczywiście to czarownica. To znaczy ja wiem, że to czarownica ale cały lud mirnu się przekona.
Kiedy mendrzec zakończył swój monolog, janek natychmiast z pomocą wiatru znalazł się w pałacu. Pokłonił się przed fałszywym królem i rzekł: Czy mogę waszą wysokość skropić wonnościami z tej oto amfory? Przez chwilę trwała cisza. A potem król Wyraził zgodę.
Chłopiec podszedł wprost pod stopnie tronu i wylał na głowę jego wysokości całą amforę. Zaledwie to zrobił, w powietrzu zalśniło coś mieniąc się tysiącem kolorów. A następnie blask otoczył całą salę tronową. Gdy wszystko zniknęło, na tronie niesiedział już karzeł. Lecz kobieta o ostrych rysach twarzy. Była bardzo wysoka i patrzyła z nienawiścią w oczach. Miała zaciśnięte wargi w grymasie niewysłowionej wściekłości.
Przeklęty mirnie! Wrzasnęła na cały głos. Wypowiadam wam wojnę! I z ogłuszającym chukiem zniknęła w chmurze dymu. Nagle pojawił się lampart Boron. Przygotować się do oblężenia zamku! Krzyknął.Rycerze i dworzanie natychmiast zaczęli wypełniać rozkazy lamparta. Po długiej krzątaninie, pod czas której janek nie wiedział co robić, Lampart zbliżył się do janka i rzekł: "Możesz mnie wzywać moim imieniem ale ja niezawsze przybędę. Rozumiesz że nie jestem dżinem prawda?" Alesz oczywiście Panie wielki Boronie. "No bez przesady." Tutaj Janek miał wrażenie że lampart się uśmiechnął. "A właśnie. Twoja siostra przybyła za tobą do mirnu. Sprowadzę ją tutaj." Po czym lampart wydał dziwny ryk i ni z tego ni z owego pojawiła się nieco przestraszona Basia. Jak by ci to wyjaśnić. Kontynóował lampart. Moje imię nie działa że tak się wyrażę w twoim świecie. A poza tym, Powiedziała basia: "A poza tym on jest dziki. I ja bym się go trochę bała u nas. Tak jak teraz. Ale czuję, że on jest dobry. Po odejściu lamparta w stronę dworzan i żołnierzy, Basia i Janek rozmawiali o tym jak się tu dostali. Nagle rozległ się krzyk. Wiedźma elwira przybywa ze swym oddziałem potworów! Dowalki! Zagrzmiał lampart. I wszyscy łącznie z jankiem rószyli w bój. Walka była za żarta. Janek używając lekkiego dopasowanego do niego miecza walczył z chochlikiem. Basia skryła się w komnatach pałacu, gdyż jej lampart dał dziwny flakonik i kazał się prędko ukryć. Chochlik był zwinny jak jaszczurka. I często podlatywał na swych opalizujących skrzydłach. Wtem, Chłopiec zobaczył jak marszałek dworu został trafiony strzałą i zaczął się słaniać. Walczył z jakimś ogromnym trollem. Po chwili dostał drugą i upadł. Z jego ramienia ciekła krew. Marszałek odwrócił się z wysiłkiem i zobaczył jak janek podczas walki na niego patrzy. Uważaj! Krzyknął i skoczył w stronę janka. Strzała wypuszczona przez ogra przebiła mu bok. Wy dranie! Krzyknął Janek. Taka jest wojna chłopcze. Powiedział chochlik i znów przypuścił atak na Janka. Ten jednak, uczony przez mendrca zmarkował i ciął go po skrzydłach. Chochlik wrzasnął. A z ran w miejscu skrzydeł pociekła zielonawa ciecz. Chochlik nagle jakby przygasł A jego kolory zaczęły blaknąć. Janek wyczół, że przeciwnik słabnie więc uderzył jeszcze raz. Uszy wszystkich poraził Pisk i chochlik rozpłynął się w tenczowym rozbryzgu. Basiu! Rozległ się krzyk Lamparta. Od korkój flakonik i choć tu prędko! Basia na tychmiast przybiegła z odkorkowanym flakonikiem. Teraz machnij nim! Tylko mocno! Krzyknął znowu Lampart. Kiedy dziewczynka to zrobiła, oczy wszystkich poraził blask. Wszystko mieniło się woku. Janek spuścił oczy. Tym czasem Boron rzócił się na wiedźmę i zaczęła się kotłowanina. Nagle Elwira krzyknęła. Jeszcze tu wrócę i moja zemsta się wykona! Po czym zaczęła się rozwiewać w dym. Niknąc wszystkim z oczu. Potwory też gdzieś zniknęły razem z wiedźmą. Cały pałac wydał chóralny okrzyk radości. Zwyciężyliśmy! Krzyknął jeden z rycerzy, centaur o pociągłej twarzy. Nie tak szybko. Powiedział lampart. Wiedźma jeszcze tu powróci i jestem pewien, że będzie silniejsza. Ale do tego czasu wy będziecie przygotowani. Prawda? Ale ale! Trzeba wypuścić prawowitego i prawdziwego władcę z lochów! Zagrzmiał Boron lampart. Po czym podszedł do Janka i Basi. Spisaliście się znakomicie. Powiedział bym, że fantastycznie! Ale zaraz. Czy ta wiedźma jest kobietą? Zapytała dziewczynka. Ależ nie. Odparł Boron. Elwira jest Olbrzymką w połowie, a w połowie złą wróżką. To długa opowieść a wy niedługo musicie wracać. A co z królem Oktironem? Zapytał tym razem Janek. Chyba czuje się dobrze. Odpowiedział lampart. Był uwięziony wraz ze swym synem. Księciem srebrny poranek. Ale teraz będzie przez jakiś czas wszystko wporządku. Mam nadzieję że na długo nastanie pokuj w owej krainie.Ale dla czego musimy wracać? Przecież chyba i tak tu jest fajnie i mogli byśmy jeszcze pomóc. Prawda? Janku? Po czym Basia i Janek zaczęli prosić Lamparta by mogli zostać jeszcze chociaż trochę. Zostaniecie drogie dzieci. Powiedział Lampart dobrotliwie.Ale tylko na Uczcie. Potem was odeślę. Gdyż wy nie należycie do tego świata. Prawda? Zapytał. A dzieci odpowiedziały milczeniem. I Gdy już miały ze smutnymi minami podejść do stojącego obok olbrzyma parcifala, Lampart powiedział. Ale nie martwcie się. Być może ta kraina może was jeszcze będzie potrzebować. Po czym spojrzał na dzieci z zagatkową miną. Jeśli tak można powiedzieć. Olbrzym Parcifal bardzo się cieszył, że elwira znów została pokonana. Dzieci dowiedziały się, że ta wiedźma cztery razy próbowała zdobyć tron mirnu. Ale za każdym razem wielki lampart jej w tym przeszkadzał. Uczta była przepyszna. Ale kiedy janek chciał poprosić jednego z duszków o placek który niósł na tacy, lampart nagle rzekł: "Pora wracać dzieci. Pożegnajcie się ze wszystkimi i odeślę was tam, gdzie się pojawiłyście pierwszy raz. Uściskom i płaczom nie było końca. Janek całował olbrzyma parcifala. Wyglądało to zabawnie gdyż nie mógł dosięgnąć jego brody. Wtem Lampart dmuchnął na nich i wszystko rozwiało się w srebrnej kolorowej mgiełce. Janek i Basia mieli wrażenie lotu albo jakby czas zastygł. xxx Ał przesuń się tu jest ciemno, noto co. Ał. I z takimi odgłosami Janek i Basia wypadli z szawki W komodzie. A co wy tam robiliście? Nagle rozległ się głos ciotki Anny. Byliśmy w innym świecie. Z prostotą odparł Janek. Chanka parsknęła śmiechem. Przecież zaledwie weszliście z Baśką do szawki minęło tylko kilka sekund. Niemożliwe! Krzyknął Chłopiec. Mniejsza z tym. Odpowiedziała ciotka Anna. zapraszam na dół na obiad.
Kategoria: Moje opowieści
bajki zasypianki.
Witam. Oto przedstawiam wam mój pomysł. Postanowiłem napisać siedem baśni na granicy jawy i snu, przy
czym jedna baśń typowo dotyczy krainy snów. Miłej lektury. Bajki zasypianki. Czyli siedem cudownych opowieści na granicy jawy i snu.
Krótkie słowo wstępu. Witam. Nazywam się Rafał Węsierski. Chciałem wyjaśnić dlaczego taki tytuł tej książki. I czemu taki pomysł na baśnie między jawą, a snem. Otuż, brakowało mi Takich baśni. A pozatym namawiało mnie do tego wielu kolegów.
A potem natrafiłem na powieść Pt. Bartek, lenka i sny. Bardzo mnie to za inspirowało.
Postanowiłem więc, stworzyć siedem baśni.
Jedne z nich będą pisane prozą, inne wierszem o różnej rymów składni. Tak tak wiem, że niemówi się o różnej rymów składni ale o różnej składni rymów. Ale spodobało się mnie tak zrobić. Zmienić składnie tego zdania. I wiem że pisze się mnie a nie mi ale cuż. Często się mylę.
Przejdźmy jednak do żeczy.
Bardzo fascynują mnie sny i takie coś zwane świadomym śnieniem. Słyszałem że to niejest dobre i że sprzeczne z wiarą więc nie robię tego. Ale, pomimo to coś na granicy snó zawsze mnie pociągało.
Ciekawiły mnie sny bardzo różnorakie. A pewną baśń podsunął mi kolega, który napisał ją zakrótką więc, postanowiłem ją rozszeżyć.
Dedykuję te opowieści Pani Sławomirze Włoskowicz i Pani Martynie Drabik-Dziedziczak.
Oraz całej szkole muzycznej w Laskach.
Kraina szczęścia.
Dawno, dawno temu niedaleko a może daleko stąd, żył sobie chłopiec. Miał na imię Sebastian. Mieszkał na wsi w niedużym domu ze swoją ciocią a raczej ciotką irminą.
Kiedyś, gdy jeszcze Sebastian miał rodziców, mieszkał w mieście. Był szczęśliwy miał tyle dobroci i zabawy. A tam w tym mieście zawsze się coś działo. A to jarmarki, szermieże pokazywali sztuki. A teraz kiedy rodzice zmarli mieszkał ze złą, bijącą go ciotką irminą.
Przy niej Sebastian mósiał szybko dorosnąć. musiał nauczyć się łowić ryby, zbierać grzyby i zioła i wiele więcej.A gdy miał czas, podczas łowienia ryb, siedział nad rzeką i marzył. Marzył otym, że kiedyś i on znajdzie dlasiebie własny ciepły dom z niebieskimi drzwiami. I kiedy tak marzył, nagle usłyszał dzwonienie. Jakby tysiąc dzwoneczków dzwoniło. Wtem, zobaczył rozbłysk niebieski i stanął przed nim osobliwy człowiek. Kim jesteś? Zapytał chłopiec. Jestem wróżem. Twoje mażenia są widoczne jak na dłoni więc przyleciałem. Mam dla ciebie prezent.
Powiedział człowiek. Był ubrany w surdut, i kapelusz wyglądający jak spodek. I cały czas się kręcił. A ów surdut świecił. Raz na biało potem na czarno. Albo stawał się zielono-różowo-niebiesko-amarantowy, z białym punkcikiem w okolicy piersi wróża. Zamknij oczy. Powiedział wróż. Gdy Sebastian to uczynił, wróż na niego wskazał ręką. Woku znów rozległo się znajome dzwonienie. Chłopiec otworzył oczy i oniemiał. Stał pośrodku kwietnej łąki która cała błyszczała kolorami. Ale jesteście pewnie ciekawi jak to się stało że sebastian znalazł się na tej łonce. Otuż gdy człowieczek jak już dobrze wiemy będący wróżem wskazał na Sebastiana, Wszystko woku zafalowało zawirowało a tęcza barw porwała Sebastiana w wir kolorów i cieni. Gdy wszystko ustało, chłopiec miękko wylądował na owej łonce.
Kiedy jego oczy przywykły do blasku jaki łąka rozsiewała zobaczył, że ku niemu zbliża się spora gromada postaci. Byli to pewnie tubylcy a może krasnale? Pomyślał Sebastian. Nie. To niebyli krasnale zbyt byli wysocy, zbyt tędzy.Gdy podeszli bliżej chłopiec mógł się im przyjżeć uważniej. Byli to ludzie. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Ale bardzo dziwnej postury. Brakowało im brwi i nieposiadali małżowin usznych. Pomimo to dobrze słyszeli. Tak się Sebastianowi wydawało. Bo kiedy krzyknął: Witajcie! Oni jakby dopiero go z oczyli i odwrócili się w jego stronę. Witaj młodzieńcze! Zakrzyknął najwyższy z mężczyzn. Jak tu się zjawiłeś? I jak masz na imię? Mam na imię Sebastian! Ale może lepiej byście bliżej podeszli!. Poco tak krzyczeć na odległość?
Postaci przybliżyły się. Wszyscy usiedli na trawie a Sebastian zpytał. Gdzie ja jestem? To kraina felicis.
Odpowiedział jeden z mężczyzn. Czyli, kraina szczęścia. Choć teraz nie jest tu zbyt szczęśliwie gdyż,. Tu mężczyzna urwał. Proszę mówić dalej jestem ciekaw. Powiedział Sebastian. W naszej krainie pojawił się… A zresztą król ci wszystko wyjaśni. Pewnikiem ciekawy jesteś też, dlaczego dociebie przyszliśmy. Ano zobaczyliśmy blask. Taki dziwny i postanowiliśmy to sprawdzić. Swoją drogą, jak ty tu się dostałeś? Zwykli ludzie ogulnie tutaj nieprzybywają. Spotkałem wróża. Ach! To wszystko wyjaśnia. Czy ten wróż miał dziwny surdut? I okrągły jak spodek kapelusz? Tak! I mówił, że widział moje mażenia jak nadłoni. To wszystko wyjaśnia! Krzyknął najwyższy z mężczyzn. Swoją drogą, ten wróż jest naszym przyjacielem. A jak dojdę do króla? Najwyższy z mężczyzn przedstawił się jako aizwar barrason trzeci i powiedział by Sebastian szedł cały czas prosto. A trafi napewno. Poczym wszyscy się pożegnali zostawili Chłopcu nieco jedzenia i rószyli w drogę.
Chłopiec jakiś czas posiedział a wkońcu podniusł się z trawy i rószył prosto przed siebie. We wskazanym mu przez mężczyznę kierunku. Szedł czas jakiś aż nastało południe. Wtedy poczół głód.
Usiadł pod rozłożystym dembem i zaczął pałaszować jedzenie. Czyli chleb, ser i jajka. Były smaczne. Nie to co u ciotki irminy. Pomyślał. U niej zawsze było kiepsko. A co dopiero się działo, gdy niezłowił ryb? Cho cho. Lepiej nie myśleć. Ciotka, nieprzyjmowała zdań typu: Dzisiaj połów się nieudał. Albo Pękła mi wędka. Zawsze kończyło się na biciu.
Wkońcu chłopiec postanowił przespać pod dębem noc i następnego dnia rószyć w drogę. Obudził go lekki wiatr przynosząc zapach mienty i czegoś, czego Sebastian nieumiał nazwać. Zapach który tak niezwykle kojażył mu się z błogim dzieciństwem w mieście.Uf zapach towarzyszył mu przez czas jakiś gdy szedł przez rozległe polany pełne niezwykłości zieleniących się gdzie nie gdzie zbórz, i kwiatów. Lecz gdy tylko Sebastian wkroczył do dużego lasu, zapach zniknął.
Las wcale nie był taki straszny. Sebastian usłyszał mnóstwo ptasich świergotów. Nie przypominały one ptaków, których głosy pamiętał na ziemi u ciotki.
W przypływach dobrego chómoru ciotka irmina uczyła Sebastiana ornitologii. Tak to chłopiec nazywał, uchwycił to słowo gdzieś na bazarze. Dowiedział się, że ornitologia to nauka badająca świat ptaków.
Tak rozmyślając, chłopiec wyszedł z lasu i idąc marszem dotarł pod bramy pałacu. Co cię sprowadza młodzieńcze. Zapytał strażnik o nieco pobrużdżonej zmarszczkami twarzy. Przyszedłem do króla zapytać czy niepotrzebna mó pomoc. Wiem, że pewnie informacje o mnie dotarły do uszu jego królewskiej mości. I że aizwar barason trzeci już was pewnie zawiadomił Panie. Czyż nie?
Ależ oczywiście. Powiedział strażnik. Jak znam aizwara to pewnie powiedział ci za dużo nisz za mało. Prawda? Właśnie w tym sęk, że on mi nie powiedział nic. Odparł Sebastian. Że co? No dobrze. Idź do króla ja nie będę cię w nic wtajemniczał. Po tych słowach otworzył bramę. *** A więc ty jesteś Sebastian tak? Zapytał rudobrody i rudo włosy król. Tak. Najjaśniejszy Panie. Mamy tu problem następujący: W krainie pojawił się smok, który zarządał. "Jeśli nikt nie dorówna mi talentem w rymowaniu, w tedy będę tu siedział tak długo jak mnie się spodoba." Ha! krzyknął chłopiec. Rymowanie nic trudnego. Zaraz wam dowiodę tego. Rym to bardzo fajna sprawa. Rym, to świetna jest zabawa. Rym, jest dobry na bezsenny czas. Rym zaraz uśpi szybko was. Brawo! Powiedział król. Po czym zwrócił się do siedzących woku niego dworzan. Wyprowadźcie chłopca z pałacu i wskażcie mu jak dojść do smoka. Resztę on sam załatwi. To powiedziawszy, król skinął berłem. Dworzanie wyprowadzili chłopca z Pałacu i prowadzili przez czas jakiś. Potem jeden z nich rzekł: Oto tam widzisz? Jest łąka w oddali. Na niej jest smok. Po chwili dworzanie odeszli zostawiając Sebastiana samego.
Chłopiec nie śmiało podszedł do smoka. Stwór był ogromny. By dodać sobie odwagi Sebastian tak zaczął.
Ogromny smoku czy może potworze czy ty czasem pożreć mnie możesz, czy wysłuchasz mej opowieści która w twej głowie się nie zmieści?
Smok nato. Jak możesz zwać mnie potworem. Jam jest smok, co przed wieczorem przybył do pięknej tej krainy.
By poznać tych mieszkańców rymy. Lecz widzę, oto fraszka nowa.
Chłopiec posiada rymowane słowa. Niezwykle mnie to cieszy zatem, opuszczam to miejsce i spotkam się z bratem.
Po tych słowach smok odleciał wstronę zachodzącego słońca.
Mieszkańcy byli Sebastianowi bardzo wdzięczni. A sam sebastian, znalazł zakochaną w sobie ze wzajemnością dziewczynę. I został w krainie szczęścia na zawsze.
Kraina snów.
Dawno, a może nie tak dawno temu, w pewnym państwie czy może wpewnym kraju sam do końca nie wiem. Żył sobie chłopiec. Był jak wszyscy inni chłopcy. Ciekawski i niezwykle bystry.
Ale on akurat był jeszcze arystokratą. Pewnego razu jacyś baronowie się zbuntowali i Kajetan, bo tak się chłopiec nazywał musiał uciekać z kraju wraz ze swoją opiekunką i służbą.
Dotarli oni do dalekiego ukrytego w górach miasteczka które było na swój sposób bardzo malownicze.
Dano im stary będący w dobrym stanie po władcy miejskim zamek, i tam się wszyscy ukryli. A że ową rodzinę książęcą raczej wszyscy lubili więc większość z czterdziestu baronów krwawo przypłaciło swój bunt.
Owego dnia kiedy właśnie przybili do miasteczka był wieczór.
I kajetan nie mógł zasnąć. Leżał tak a godziny mijały.
Tik,tak tik,tak tik,tak.
Tykanie zegara rozlegało się głucho i z pogłosem w dość dużej komnacie. Wkońcu kajetan zerwał się z łóżka i zeskoczył na podłogę, po czym udeżył kilka razy w to miejsce gdzie jest obudowa drewniana łóżka pod materacem.
I wtedy nagle stała się żecz niesłychana. Łóżko zapadło się podziemie a w podłodze ukazał się otwór. Kajetanowi wydawało się że słyszał churgot osuwanych kamieni gdzieś w oddali.
Chłopiec przykląkł przy otworze ale widział w nim tylko ciemność. Już chciał tam wejść gdy nagle otwarły się drzwi i weszła jego opiekunka anna simionuwna.
Co ty wyprawiasz możesz mi wyjaśnić? Przepraszam. Odrzekł chłopiec.
Dlaczego uderzałeś w łóżko kajetanie? Myślałeś że niesłyszałam! Co?
Ależ nie. Ja nie mogę zasnąć droga Pani Anno. Tak, więc przyniosę ziuł na sennych.
Ale nie rószaj się ztąd. Rozumiesz? Tak proszę pani.
Drzwi się zamknęły za opiekunką, a kajetan postanowił zejść do otworu.
Gdy tylko wszedł w otwór zobaczył, że stoi na podłodze a przednim ciągną się w dół piękne jakby wiszące w powietrzu schody.
Kajetan zaczął nieśmiało schodzić w dół po schodach. Kiedy zszedł na dół, znalazł się w pasarzu czyli w takiej jakby podziemnej aleji takim korytarzu czy coś w tym stylu.
Mniejsza z tym. Kajetan znalazł się w pasarzu w którym drzewa były srebrne. Niesamowite! Onieśmielony chłopiec rószył dalej.
Gdy przeszedł przez pasarz z drzewami srebrnymi, potem był pasarz w którym były drzewa złote. W następnym diamentowe.
Aż wkońcu dotarł do ogromnej sali. Poczół powiew świeżego powietrza więc rószył dalej i nagle zdumiony zobaczył że z sali wyszedł na niedużą piaszczystą plażę.
Przed nim płynęło szumnie i dość głośno jezioro, na którym pływało kilka łodzi i stateczków.
Zachwycony kajetan wszedł do najbliższej łodzi. I nagle ona sama rószyła. Płynął tak przez czas jakiś aż łódź dobiła do brzegu. Chłopiec wyskoczył.
I oniemiał. Stał na dwa razy większej piaszczystej plaży. Gdzie ja jestem? Wkrainie snów. Odezwał się głos i przed zdumionym kajetanem pojawił się mężczyzna, w sile wieku.
Kim jesteś? Nieważne kim ja jestem. Choć zamną. I nie martw się.
Chłopiec poszedł za mężczyzną i z plaży trafił na łąkę.
W oddali widać było las. Do uszu kajetana doszła muzyka. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył zamek.
Rószył w stronę zamku i spostrzegł że wychodzi z niedużego lasku.
Czy też zagajnika. Stał, na przepięknej olbrzymiej łące która rozciągała się i olśniewała kolorami.
Tym razem zamek widać było dokładnie. Przed wrotami stał strażnik. A w zamku i przed nim grały orkiestry piękną, baletową muzykę.
Chłopiec stał zachwycony w końcu rószył do zamku. Już już miał wejść, gdy nagle ostry zielony błysk światła poraził jego oczy.
A potem jakiś głos rzekł. Jam jest czarodziej, strażnik krainy, nie zrozum ty mnie źle.
Chcesz wejść do królewskiej dziedziny? Dobrze. Lecz wpierw rozejrzyj się.
Kajetan zaczął rozglądać się woku i daleko, daleko na lewo zobaczył mur a w murze drzwi. A przed wrotami do zamku stał starzec.
W spiczastym kapeluszu i z dużą hebanową laską w dłoni. Witaj panie. Powiedział Kajetan.
Witaj młodzieńcze z drugiej strony, witaj z luckiego świata.
Przepraszam jeślim cię wystraszył. Wkrocz do zamku. ja Zapraszam.
Lecz pamiętaj mój młodzianie, do piątej tu tylko zostaniesz. Potem, mósisz wrócić do siebie wiem, że u nas pewnie ci jak w niebie ale takie są zasady.
No i nie ma na to rady. Poczym dziwny człowiek zniknął.
Gdy ten starzec wcześniej mówił wierszem do kajetana, obok niego pojawiła się dziewczyna. Hej. Powiedziała gdy wiersz przebrzmiał. Chcesz zatańczyć? A oprucz tego zwiedzić zamek?
Tak. ale jest problem. Ja nigdy nie tańczyłem. Oto się nie martw tutaj w krainie wszyscy potrafią tańczyć. No choć! I po chwili chłopca porwał wir najprzyjemniejszych wrażeń. Tańczył, a przyokazji zwiedzał zamek.
Nawet rozmawiał z królem. A czy będę mógł wrócić następnej nocy! Krzyknął. Oczywiście! Odkrzyknął król. Tak samo jak tu przybyłeś!
I tak upływały godziny. Nagle rozległ się dziwny dzwon. Och nie! Powiedziała dziewczyna. Musisz wracać doprowadzę cię do jeziora dalej sobie poradzisz prawda?
Pewnie. Odparł kajetan. Po tem oboje biegli aż chłopcu brakowało tchu w piersi.
Oto jezioro wskakuj na stateczek czy na łódź i płyń. Kiedy przybędziesz do podziemnych pasarzy biegnij dalej. Kiedy wbiegniesz na schody i znajdziesz się w sali nie martw się.
Twoje łóżko już tam będzie.
a teraz pędź!
Kajetan jednym susem wskoczył na łódź i jak poprzednio ona sama rószyła. Po chwili wbiegł po schodach kiedy tylko je ujrzał wybiegając z pasarzy. Zobaczył, że rzeczywiście łóżko stoi na miejscu.
Zobaczył, że ziułka stoją na stole. A że pewnie nie zasnął by z nadmiaru tych wrażeń, Wypił bez gadania zdiął buty i położywszy je pod łóżko, Zasnął twardo.
Przyjemnie się spało? Obudził go znany głos. Tak Pani Anno. Bardzo się cieszę. Gdyż mamy mnustwo roboty dzisiaj. Mmmm? Zamróczała pani Anna. Ależ ty pachniesz morską wodą.
Przypominasz mi moje błogie dzieciństwo. No ale mniejsza z tym. Rószaj na dół i zjedz śniadanie.
Po pysznym śniadaniu, Kajetan musiał podpisywać różne papiery. Jak to arystokrata na emigracji. I w dodatku wymuszonej.
I tak minął dzień. Bardzo nudny był dla kajetana chociaż nie zbyt. Przepraszam. Powiedziała jego opiekunka. Nie mogłeś dzisiaj wyjść na dwór gdyż sam rozumiesz.
Tu Pani Anna zamilkła. Proszę się nie martwić. Odparł kajetan. Acha i proszę przynieść ziułek jak wczoraj.
Naprawdę ci smakowały? Jaka ja głupia, no jasne! Przecież wypiłeś całą szklankę. Ja idę je przygotować a ty połóż się i się zrelaksój.
Chłopiec połorzył się i przyjemnie przeciągnął. Leżał tak czas jakiś, a kiedy nie słyszał kroków Pani Anny która robiła wieczorny obchód zamku zeskoczył z łóżka.
I znów wnie za pukał, tym razem ciszej. Udało się! Łóżko zapadło się pod ziemię jak poprzednio.
Bez namysłu Kajetan wskoczył w otwór w podłodze, i jak poprzednio przeszedł przez pasarze wskoczył na łódź i pochwili wychodził już z niedużego lasku czy też zagajnika.
Kiedy przystanął by ochłonąć po biegu, pomachała mu znajoma dziewczyna. Hej! Jednak przyszedłeś!
Jestem! Odkrzyknął Kajetan.
A tak wogule jak masz na imię? Zapytał kiedy przybliżyła się do niego. A ty? Zapytała dziewczyna. Kajetan. Pirianna. Naprawdę? A co to za drzwi tam kiedy stałem przed zamkiem je widziałem? Drzwi? Zdziwiła się Pirianna. Chodźmy je zobaczyć! Wyszli na ogromną łąkę i chłopiec wskazał jej mur widniejący w oddali.
Rószyli w tamtą stronę, i już po chwili stali przed ogromnymi drzwiami na których, złotymi zgłoskami było napisane:
"To są drzwi do więzień koszmarów." A po niżej:
"Jestem ostoją i potężną bramą. Nie otwieraj mnie na próżno bo tam właśnie zamną, jest koszmarów świat straszliwy.
Jeśli w sercu twym dobro krainy gości, To mnie nierósz. Lecz pamiętaj tam za progiem chodzą smutki. Nie radości.
Kiedy z próżnej ciekawości drzwi te właśnie otworzysz, Wypuścisz zło najgorsze. I w żalu świat snów pogrążysz."
Wow! Krzyknął Kajetan. Niesamowite! Odparła Pirianna. Ale lepiej z tąd choćmy. Nie czuje się przy tych drzwiach najlepiej.
Racja. przytaknął Chłopiec. I oboje rószyli w stronę zamku.
Potem jak zwykle Kajetan tańczył w zamku z pirianną. Aż wkońcu przystanął.
Te drzwi nie dają mi spokoju. Co?! Jakto!
Nie wiem. Odparł Chłopiec. Choćmy do czarodzieja. Rezolutnie powiedziała Pirianna.
Muzyka grała przepięknie, i Kajetan jak zwykle był też pod jej urokiem.
Co się stało kajetanie? Czy ty znami nie zostaniesz?
Zapytał czarodziej gdy przednim stanęli chłopiec i dziewczynka.
Nie to nie tak proszepana. I razem opowiedzieli jak to było. To niebezpieczna sprawa, Lepiej z drzwiami się nie zadawać.
Znaczy, nie podchodzić do nich. Gdyż Wciąż zły czar wiedźma goni. Znaczy po drzwi drugiej stronie. Tam, jest koszmarów świat straszliwy. Tam, niedobry i złośliwy, władca jest tam uwięziony.
Nie jest on zadowolony że, on tam tak długo siedzi. Wyczekuje odpowiedzi jak wydostać się z więzienia.
A narazie dowidzenia z drzwiami pomuc ja nie mogę. Nie wyczówam tu złych czarów. Rószam zaraz szybko w drogę by przestraszyć świat koszmarów.
A i z królem dzisiaj wnocy długo ja pogadać muszę. Zatem żegnam, i pozdrawiam. Teraz ja do zamku rószę!
Poczym starzec zniknął w rozbłysku białego światła.
Rozległ się znajomy dzwon. Prawdę mówiąc Przypominał bardziej gong ale tego Kajetan dowieść nie mógł.
Puścił dłoń Pirianny i pobiegł co tchu w stronę jeziora.
***
Obudził go blask słońca wpadający przez na wpół otwarte okno które sam wczoraj otworzył.
Na zegarze była siudma trzydzieści.
Jeszcze kilka nocy Kajetan odwiedzał krainę snów. Aż wkońcu ciekawość go zmogła i postanowił otworzyć tajemnicze drzwi znajdujące się po lewej stronie daleko w murze przed zamkiem na łące.
Tego dnia Kajetan też na początku tańczył z Pirianną w takt cudownej muzyki, jednak w środku czuł coś dziwnego, co ciągnęło go w kierunku tamtych drzwi w murze. I kiedy już nie mógł wytrzymać tego uczucia, szybko powiedział do dziewczyny, że za chwilę wróci i pobiegł. Gdy stanął przed wejściem do zapieczętowanego świata Koszmarów, zawahał się przez chwilę, ale wtedy coś jakby samo poruszyło jego ręką i w końcu nacisnął żelazną klamkę, by po chwili rozewrzeć wrota na oścież.
W jednej sekundzie dookoła zapanowała ciemność. Chłopiec zastygł w bezruchu i czekał na rozwój wydarzeń. Kiedy przyzwyczaił swoje oczy do wszechogarniającego mroku, zobaczył, że tak naprawdę wcale nie jest ciemno, a cała roślinność znikła, odsłaniając czarną, gołą ziemię. Niebo zaś zapłonęło szkarłatem, a po tym krwawym nieboskłonie sunęły szybko chmury w kolorze ciemnego fioletu.
Kajetan rozejrzał się z przerażeniem dookoła. Brama do krainy Koszmarów gdzieś zniknęła, tak samo cały mur otaczający tą krainę. Koszmary i czary złej wiedźmy rozeszły się na cały ten piękny świat, który co noc odwiedzał.
– Co ja narobiłem! – zapłakał chłopiec, widząc spustoszenia, których był przyczyną. Jednak nie lamentował długo, tylko postanowił wziąć się w garść i zacząć działać. – Teraz trzeba naprawić to, co zniszczyłem. Muszę znaleźć wiedźmę i tego władcę z tamtej krainy, o których mówił czarodziej.
W oddali dostrzegł czarne mury jakiegoś zamku. Postanowił więc ruszyć w tamtym kierunku. Miał nadzieję, że uda mu się coś wskórać. Wtem przypomniał sobie o Piriannie. Szybko wrócił w miejsce, w którym widział ją ostatnio.
– Pirianno! Pirianno, gdzie jesteś? – wołał głośno, biegając dookoła.
Nagle ujrzał ją leżącą na ziemi.
– Pirianno?
Odwróciła się w jego stronę. Całe szczęście nie wyglądała, jakby stało się jej coś poważnego, jednak jej twarz była przeraźliwie blada.
– Kajetanie… Zrób coś… – wyszeptała słabym głosem.
– Ale co?
– Uratuj krainę Snów… Nie chcę, żeby od teraz istniał tylko świat Koszmarów! Mną się nie przejmuj.
– Nie zostawię cię tu przecież! – krzyknął zrozpaczony.
– Musisz. Nie dam rady iść. Kraina Snów osłabła, jej energię kradnie wiedźma zza wrót, których już teraz nie ma… Ty nie jesteś stąd. Tylko ty jeden możesz nam pomóc! Nie zostało ci dużo czasu. Pośpiesz się!
Spojrzał raz jeszcze na Piriannę smutnymi oczami. Ta uniosła rękę i ze słabym uśmiechem na twarzy skinęła mu na pożegnanie. A Kajetan odwrócił twarz, żeby nie widziała, jak ociera łzy. Następnie udał się w głąb budzącej grozę koszmarnej krainy, gdzie nie było wiadomo, co może się wydarzyć.
Szedł długo po czarnej jak sadza ziemi, od czasu do czasu dostrzegając wystające z ziemi pnie czarnych, uschniętych drzew. Oczy miał już zmęczone czerwonawym półmrokiem, a nogi bolały go od długotrwałego marszu. Chciał zrobić przerwę, ale nie mógł, bo za każdym razem przypominał sobie o swojej cichej obietnicy danej Piriannie. Nie zamierzał jej zawieść. Uratuje Krainę Snów. Musi dokonać tego on, bo jako jedyny nie pochodzi ani z Krainy Snów, ani ze świata Koszmarów. Jest jedynym, który w tej chwili może pomóc Piriannie i innym mieszkańcom.
Odwrócił głowę w stronę wciąż odległego czarnego zamku Kraju Koszmarów. Nie wiedział, ile zajmie mu droga w tamtą stronę, ale póki co miał wrażenie, że czarne mury zamiast przybliżać – oddalają się. Westchnął głęboko i poszedł dalej. Gdy dotarł do wysokiego wzgórza, usłyszał jakieś dźwięki, jakby czyjeś okrzyki próbujące imitować śpiew. Warto wspomnieć, że w tym koszmarnym miejscu panowała przenikliwa cisza, a ostatnimi słowami, jakie słyszał Kajetan, były te, które wypowiedziała Pirianna. Dlatego zdziwił się, ale też nieco zląkł.
– Halo, ktoś tam jest? – spytał lekko ochrypłym głosem. Dawno nic nie pił, więc w gardle zupełnie mu wyschło.
Nikt nie odpowiedział na jego pytanie, jednak w miarę, jak wspinał się po zboczu wzgórza, dźwięki nasilały się. Teraz mógł dokładnie rozróżnić słowa, które docierały do jego uszu. Niskie, charczące głosy śpiewały fałszywie:
– Pracujemy dziś dla króla, bura-bura-bura-bur,
Niestraszna nam żadna wichura, bura-bura-bura-bur!
Chociaż senne z nas koszmary, bura-bura-bura-bur,
Nie chodzimy na wagary, bura-bura-bura-bur!
Bo wartością dla nas praca, bura-bura-bura-bur,
Nam to zawsze się opłaca, bura-bura-bura-bur!
Dostaniemy wiele za to, bura-bura-bura-bur,
Król obiecał czyste złoto, bura-bura-bura-bur!
Kajetana coraz bardziej ciekawiła ta dziwaczna pieśń, więc przyspieszył, mimo że droga wiodła stromo pod górę. Gdy wdrapał się na jej szczyt, jego oczom ukazał się przedziwny widok. Jak okiem sięgnąć, po horyzont ciągnęły się pola, zapewne rosło na nich coś jadalnego (chociaż kto wie, to w końcu Kraina Koszmarów). Właściwie było to dla Kajetana sporym zaskoczeniem, bo najpierw zdawało mu się, że na tej ziemi nic rosnąć nie może. Tutaj o dziwo rosło, w dodatku całkiem dobrze. A zbieraniem dojrzałych plonów zajmował się tłum robotników, odzianych w kraciaste koszule i spodnie ogrodniczki. To właśnie oni śpiewali tą dziwną pieśń, a ich mrukliwe głosy, choć każdy z osobna cichy, razem tworzyły gromki chór, którego śpiew huczał razem z wiatrem nad wszystkimi polami.
"Śpiewają o królu…" – pomyślał chłopiec. – "Pójdę i zapytam, o jakiego króla im chodzi i gdzie on teraz jest." Zaczął schodzić po zboczu w kierunku pracujących na polu robotników. Gdy już mógł rozróżnić z odległości twarze, zauważył coś dziwnego. To nie były ludzkie twarze! Postacie te miały jedynie budowę ciała podobną do takiej typowej dla człowieka. Z kolei ich twarze miały w sobie coś zwierzęcego. Nie chodzi jedynie o ich wyraz, ale również na każdej z nich widniał jakiś element pochodzący od zwierząt. Wyglądało to trochę dziwnie, ale Kajetan nie przeląkł się i zapytał postaci:
– Kto jest waszym królem, o którym śpiewacie, i gdzie go znajdę?
Nikt mu nie odpowiedział. Nawet na niego nie spojrzeli, tylko wciąż mruczeli w kółko te same słowa swojej pieśni, a ich głośne i chrapliwe "bura-bura-bura-bur" zaczynało już przyprawiać chłopca o zawroty głowy. Skoro żaden z tych ludzi nie zwracał na niego uwagi, postanowił czym prędzej opuścić to miejsce, zanim zupełnie oszaleje. Z powrotem przekroczył wzgórze i oddalał się od niego dopóty, dopóki nie przestał całkowicie słyszeć dziwacznych robotników. Później szedł dalej w kierunku, który obrał na początku – w stronę czarnych murów zamku krainy Koszmarów.
Kajetan stracił zupełnie poczucie czasu, więc nie wiedział, jak długo już szedł przez opustoszały kraj, kiedy nagle zobaczył jakąś wioskę. Niby nic, kilka domków na krzyż, w dodatku były to bardzo ubogie chatki, ale chłopiec od razu przyspieszył kroku. Miał nadzieję, że tym razem spotka kogoś, kto pomoże mu zrozumieć, co tu się dzieje.
Na skraju wioski stały dwa duże kamienie graniczne, które były jakby bramą. I na jednym z tych kamieni siedział siwy starzec. Ten wyglądał zwyczajnie, nie miał żadnych zwierzęcych atrybutów. Kajetan podszedł do niego pewnym krokiem.
– Witaj, dziadku – powiedział grzecznie. – Czy mógłbym się o coś spytać?
Mężczyzna odwrócił głowę w jego stronę i przesunął rękę po kamieniu, na którym siedział, jakby czegoś tam szukał. Potem wzniósł ręce do nieba.
– Biada nam, chłopcze, oj, biada! – krzyknął rozpaczliwie. W oczach miał szalony błysk.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony Kajetan. Nagle drgnął, bo wydało mu się, że za pobliskim drzewem ktoś stoi. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył.
Starzec nagle wyprostował się i wstał. Spojrzał na chłopca pustymi oczami i powiedział powoli:
– Jesteś ludzkim dzieckiem. Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie wykonasz tego, co ci powiem. Pójdź zobaczyć się z władcą krainy Snów i krainy Koszmarów, który czeka na ciebie w czarnym zamku, który widzisz o, tam – dłoń starca wskazała na cel obrany przez chłopca.
– Ale ja muszę wyjść, gdy tylko zabrzmi dzwon! – zawołał chłopiec, lekko przestraszony nagłą zmianą zachowania starca. – Poza tym, Kraina Snów ma swojego króla! I nie włada on jednocześnie Krainą Koszmarów!
Mężczyzna uśmiechnął się straszliwie.
– Obie krainy są teraz połączone w jedną, pod władzą Serpento, króla Krainy Koszmarów. Cieszy się, że w końcu mógł zająć wszystkie tereny tego świata. Wcześniej mur i brama mu przeszkadzały. A jak mówię, że nie wyjdziesz wcześniej, to nie wyjdziesz. Idź spotkać się z naszym władcą, Kajetanie – rzekł i zaśmiał się okropnym głosem.
– Czemu chcecie zniszczyć krainę snów? – zapytał chłopiec z wściekłością. Ale starzec mu nie odpowiedział. Usiadł z powrotem na kamieniu i zawiesił spojrzenie swoich oczu, w których znów dało się dostrzec obłąkanie, na czymś za plecami Kajetana.
– Biada nam, oj, biada! – wyszeptał.
Chłopiec odwrócił się szybko i znów popatrzył na tamto drzewo. Tym razem dostrzegł jakąś postać, choć moze tylko mu się wydawało. Miała suknię do samej ziemi i straszną twarz. Tylko tyle zdołał dostrzec, nim mara zniknęła. Stwierdził jeszcze, że na sukni były trójkąty wyszyte złotą nicią.
"Lepiej już stąd pójdę. Wszystko tu jest jakieś dziwne, a ludzie szaleni. Muszę uważać i zachować zdrowy rozsądek" – pomyślał i ominąwszy wioskę, ruszył dalej w kierunku swojego celu, który teraz zdawał się jakby bliższy. Wciąż jednak rozmyślał nad tym, co przed chwilą się wydarzyło, ale im dłużej się zastanawiał, tym mniej to wszystko rozumiał. Postanowił więc póki co podążać dalej tam, gdzie kazał mu iść dziwny starzec, czyli do zamku złego króla Serpento. Miał nadzieję, że uda mu się zrobić coś, żeby uratować Piriannę i Krainę Snów, a potem wrócić do domu.
***
Gdy zbliżał się już do szczytu wysokiej góry, na której stał czarny zamek, w końcu mógł przyjrzeć się ponurej budowli w pełnej okazałości. Wyrosły przed nim potężne mury, które z bliska okazały się być ciemnofioletowe. Zamek cały wykuto jedynie z agatów i obsydianów, a w środku panował mrok. Strażników nie było nigdzie widać. Za to wyczuwało się jakąś złą aurę tego miejsca. Nie dało się dostrzec z zewnątrz okien. Trudno też było znaleźć drzwi. Wszystko maskowało się doskonale na tle ciemnego koloru ścian zamku.
Kajetan podszedł pod samą ścianę i spróbował wymacać gdzieś klamkę lub inną rzecz pozwalającą dostać się do środka, ale nie mógł nic takiego znaleźć. Nagle usłyszał cichy trzask. Znienacka pojawiła się przed nim postać, którą widział wcześniej za drzewem.
– Tu są drzwi – powiedziała. Niespodziewanie ściana tuż przed chłopcem rozwarła się i ukazała ciemne wnętrze zamku.
– Kim jesteś? – spytał Kajetan postaci, ale ta zniknęła, nie dając mu odpowiedzi. Tym razem jednak dostrzegł więcej szczegółów w wyglądzie tajemniczej osoby. Pani w sukni z naszytymi trójkątami miała twarz osłoniętą czarną woalką, a kasztanowe włosy sięgały jej do pasa. Oczu nie było widać, a usta wykrzywiała w okropnym uśmiechu.
Więcej nie udało mu się zapamiętać. Pełen obaw, chłopiec wszedł do ciemnego zamku, a po plecach przeszły mu dreszcze.
Haaaa! Więc jesteś! Rozległ się nagle głos. W tym momęcie pojawiły się czarne cienie woku Kajetana i falą zamiotły go przed oblicze króla koszmarów.
No no no?! Kogo my tu widzimy! Słuchaj chłopcze. JestemSerpento król koszmarów. Kajetan zakrył oczy dłonią. Nie mógł patrzeć na tak szpetnego i obrzydliwego jak najczarniejsza z nocy króla. A óf mówił dalej. Jeśli chcesz wrócić do siebie to musisz słuchać mnie i mojej królowej. Spodkałeś ją przed zamkiem. Zła wiedźma! Pomyślał z przerażeniem Chłopiec. Nagle wstał blady rozpływający się w powietrzu król snów. I szepnął Kajetanowi do ucha. Wyrecytuj wiersz na krysztale, który stoi obok króla koszmarów a potem go rozbij! Błagam, inaczej zginiemy! Nagłym ruchem kajetan podniusł biały pułokrągły kryształ i wyrecytował w twarz przerażonego Serpento:
"Niechaj świat koszmarów zginie, Rozpadnie się w światów głębinie.
Niechaj zniknie i przepadnie zła siła co oszukuje snadnie. Poczym Chłopiec cisnął kryształ w ścianę zamku. Wtem wszystko woku zawirowało zatańczyło przed oczami Kajetana wirem barw i ognistych wybuchów. Sam Chłopiec poczuł, że się unosi a po chwili usłyszał jakby chók gromu. I zaczął lecieć zoraz wyżej, wyżej wyżej i nagle? Ależ się spociłeś musiałeś mieć ciężki sen prawda? Zapytała anna simionuwna. Chłopiec rozejrzał się nieprzytomnie. Spostrzegł że siedzi na łóżku, owinięty kołdrą a obok niego coś leżało. Woku jak okiem sięgnąć była komnata, w której spał. Przez głowę przeszła mu myśl. Czy ocaliłem krainę snów? A coto za list leży na twej poduszce? Zapytała Opiekunka Kajetana Anna simionuwna. Chłopiec podniusł szybko list i zaczął czytać.Drogi Panie Kajetanie, Dziękujemy za oddanie za niezwykłe to wyzwanie uratował Pan świat snów. Świat cudownych pięknych mażeń Dostarczymy więcej wrażeń. Zato, że Pan nam tak dopomugł, kiedy noc ta dziś zapadnie niech nie Pan gdy będzie w swym domu odwiedzi krainę snów. Może znów Pan ją odwiedzać oraz z pirianną tańcować dowidzenia pozdrawiają: Wszyscy ludzie kraju snów. Koniec listu szkoda słów. Gdy Kajetan skończył czytać list, Nagle on rozpłynął się w tysiące iskrzących gwiazdek i rozbłysków. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Pani Anna otworzyła i? Pirianna! Ty żyjesz! Pirianna? Ależ proszę się nie przejmować. Czy mogę zabrać na chwilę Pana Kajetana? Oczywiście ale, Proszę się nie martwić za chwile wróci. Przy okazji. Resztki rodziny arystokratów z których linii pochodzi kajetan Zapraszają was do swego zamku.
Super! Krzyknął chłopiec. Kajetanie, tak nie uchodzi. Skarciła go Anna Simionuwna. Nic nie szkodzi. Choć Kajetanie. Kiedy zamknęły się drzwi komnaty sypialnej, Pirianna rzekła: Jeszcze raz ci dziękuję. Dostałeś list? Ależ tak! Ale co tam się działo kiedy rozbiłem kryształ. Jak wróciłem tutaj, i jak to się zakończyło. Jak to możliwe nic nie rozumiem! Ćśśśśśśśś. Spokojnie. Gdy przybędziesz do krainy snów, wszystko ci opowiem. Jestem szczęśliwa że poznałam ciebie Kajetanie. Poczym Pirianna rozpłynęła się w powietrzu z dźwiękiem dzwoneczków i zapachem wanilji. I jak? Wszystko dobrze? Oczywiście Pani Anno. Jest super! I jak się domyślacie Odtąd Kajtan zawsze odwiedzał krainę snów.
KONIEC
Poemat Baśniowy. Smótku czas.
Raczcie Panowie posłuchać opowieści.
Która w głowach luckich się nie mieści.
Przygód w niej jest wprost bez liku.
Moc wojowników,
i rozbójników.
Zapraszam tedy do słuchania.
Wzrószeń radości i łez wylewania.
Część pierwsza. Radość
Dawno, dawno temu w dalekiej krainie,
Która z bogactw rolniczych słynie, stał dwór wielki.
Taki prze wspaniały.
A w około niego, lasy wyrastały.
Dwór był piękny. A jego złote ściany,
Bardzo się różniły od posrebrzanej bramy.
Mieszkał w nim Pan wielki.
Możny nie słychanie.
Ponoć nie mógł się zmieścić w wyjazdowej bramie.
Miał on curkę jedną. prze piękną nad wyraz.
Wieść o jej przymiotach dotarła do kraju sziraz.
Przybywało więc do dworu wielu zalotników. Lecz ona nie lubiła brzydkich wojowników.
Pan ów, lubił swe ogrody i sady, często tam lubił ćwiczyć przysiady.
On to był pełną gębą gospodarzem dworu.
I nikt mu nie dorównywał. Nawet han ze wschodu.
Miał gospodarz dworu, synów swych czterdziestu.
Wpoił im: Patriotyzm, wiarę w Boga, oraz męstwo.
Pierwszy z synów rycerstwo cenił nade wszystko.
Drógi mażył żeby być malarzem pejzarzystą.
Trzeci, Kochał łuki. I kusze i strzały.
Wszystkie leśne zwierzęta tych kusz się bały.
Czwarty, Zato też podjadać lubił.
I z kucharzami często się czubił.
Czterdziesty był najlepszy.
Śpiewał w cudnym chórze. To był piękny tenor co wznosił się ku górze.
Każdy z synów był ceniony bo w naukach pilny.
Łucznictwo szermierka Każdy ćwiczył się w czymś innym.
I tak sobie żyli wszyscy w szczęściu i radości.
Dopuki nagle się nie zjawił pierwszy z dziwnych gości.
Pierwszy był to książę Filip. z przepięknej bretanii. Prosił, by to właśnie jemu piękną Pannę dali. Drógi, Książe wielki dumny oraz butny.
Wzchodem rządził Gajron się zwał. I nie lubił bzdur wierutnych.
Wtem w blasku słońca zjawił się starzec nie zwykły. Siwa broda siwe włosy I strój do długich podróży przywykły.
Starzec Przed władcą dworó się kłania, i tak do wszystkich donośnie przemawia.
Jam jest Ekajon mędrzec i tak radzę. Zgóry nie jestem łasy na władzę lecz, Nie dawajcie Panny gajronowi.
Jego zła sława za nim idzie. a on, dobrych żeczy lubić nie robi.
Cicho starcze! Wtem chan ryknie Młoda panna do mnie przywyknie jak nie, pasem takie lubić uczę. A kto mi pomoże, zapraszam na ucztę.
Ekajon prędko z władcą się naradził i piękną dziewczynę do Filipa podprowadził. I wkródce w taki sposób mędrzec pomógł władcy rozmyślaniom.
I książę do Bretanii zabrał młodą Panią.
A Gajron zerwał się z ławy i coś rzekł półgębkiem i na wschód pojechał. Wróżąc wszystkim klęskę.
Ale tym gadaniem ludzie się nie przestraszyli. I wszyscy w zdrowiu, radości, oraz w szczęściu żyli.
Część druga. Bitwa.
Upływają dni miesiące szybko przeskakują a we dworze dalej piją i ucztują. Grają sobie i śpiewają nic się nie przejmują.
A w bretanii książę filip żonkę swą w pół ujął. Ona więc się cieszy bardzo.
Winogrona zjada w miodzie, i Niezważa na pytania.
I nie myśli o pogodzie.
Książę Filip Jej dogadza. czas im mile płynie. A Małżonek pyta ciągle: Duszko co ci przynieść?
A tym czasem nad jeziorem książę Gajron knuje. Jak Pokonać , zniszczyć dwór ten. Ciągle on spiskuje.
I w zbrojowniach wre robota każdy się szykuje. Już żołnierze karnie stają. Każdy się raduje.
Pobijemy wszystkich wras, i smutek odejdzie was. Tak do władcy się odzywa, Pan doradca głas,pras,plask.
Wnet zagrzmiał jak Głos olbrzyma, róg co duch bojowy budzi.
Gajron do szeregu wzywa, i pod broń postawił ludzi.
Wtem we dworze się pojawił mędrzec starzec znakomity. Zjawił się on w blasku słońca tak niesamowitym. Podszedł szybko głowę skłonił i tak wszystkim żecze. Oto ja mendrzec Ekajon nie przybyłem z mieczem. Dla was straszne mam nowiny, Gajron się szykuje. Mieży zbroje, tarczę mieży. Miecze w kuźniach kuje.
Wnet na wszystkich ludzi dworó strach już pada blady.
Ekajonie! więc cuż robić! My nie damy rady!
Nagle to Pan dworó wstaje. Marszczy groźnie czoło.
To co mówiż tak brzmi groźnie wcale nie wesoło.
Trzeba wszystkich przy szykować pod broń ludzi stawiać.
Skoro on tak chce wojować, nie będziemy z nim rozmawiać.
Trza się chłopu wnet szykować i czas władać mieczem. Pewnie walka wsie ogarnie. Nikt z niej nie uciecze.
Już w katedrach biją dzwony, Woku cisza, trwoga.
Wszyscy ludzie po klękali, modlą się do Boga.
Zlituj się nad nami Panie, nim w tym kraju wróg postanie. Nie daj Panie by nas gnębił, i byśmy zginęli.
Lepiej Byśmy zwyciężyli. Jego w karby wzięli.
Wtem zagrzmiały trąby, rogi. Wnet się zwarły zbrojne szyki, bitwa właśnie się zaczęła.
Już są pierwsze nieboszczyki.
Wtem pośród bitewnych szeregów, dźwięk się rozległ Czysty głośny.
Dźwięk przecudny akord czysty, hymn przepiękny i donośny.
Zabrzmiał on jak lutni dźwięk i na chwile zmroził lęk.
Prosimy Boże nasz w ten dzień błogosław nas przez światło twe. O Panie tyś jest królów król ukoisz cierpień wszelki bul.
Sto dni straszna bitwa trwała. Oba wojska wyniszczyła czara krwi też się przelała, spustoszenia uczyniła.
Ofiar mnóstwo jest bez mała.
Wtem się ozwał książę Gajron: "Proszę bardzo. Hej ty! Masz ją.
Oto jest tu wstęga męstwa no i ta, wstęga zwycięstwa. Ty wygrałeś ja odchodzę. Nie spodkamy się na drodzę."
Poczym Gajron na koń wskoczył, i do pasa miecz przytroczył zniknął z wojskiem w dróg kurzawie, i już go nie widać prawie.
Część trzecia. Smutku czas.
A tym czasem w wielkim dworze łzy smutek i żałoba.
Wszystkie dachy kirem kryte, puste stajnie puste sale.
Pusta bez konnicy droga wszędzie smutek, cisza, trwoga.
Wszyscy oczy wypłakują i w kościołach pełne stalle.
Nagle wrzask i krzyk po społu, smutek bardziej ciągnie wodze.
Służba przebiega liberję wyrzuca i rozdziera z płaczem szaty.
Co się stało? co się dzieje? czy kto kogo gnębi srodze?
Nie! Tu umarł Pan bogaty, i służba tak rozdziera szaty.
Ten pan to był gozpodarz dworó.
Ten co synów miał czterdziestu.
Zmarła z nim żoneczka po społu.
I synkowie u wrót grobu żegnają ojca, już za młodu.
Baśń o elwce anecie i o rafale królewiczu.
Natchnij mnie Boże,
muzo moja droga.
Ty co strzeżesz życia proga,
Natchnij mnie do nowej pieśni.
Niech się ona ucieleśni!
Usłyszcie ją krasawice,
panie losu rodzenice.
Ze słowiańskich mitów starych.
Czas na baśnie! Czas na czary!
Pieśń pierwsza.
W pewnej krainie daleko,
gdzieś za siudmą gurą, rzeką,
stał pałac piękny mórowany.
miał oninkrustowane pobielane ściany.
Mieszkał w nim król wielki.
Mocarz, nad mocarze.
Miłośnik przygód wszelkich.
Lubił polowania,
rycerzem był wielkim.
Również podczas uczty winem nie pogardził,
ale z sąsiadami wcale się niewadził.
Miał ten król trzech synów.
Młodych jak ze stali.
Najwięksi wrogowie ich mieczów się bali.
Królewskich żołnierzy byli to druchowie,
świetni wojownicy i dobży wodzowie.
Miał król też trzy córki.
Piękne niesłychanie.
Były to doprawdy przecudowne Panie.
Pierwsza Arina.
Srebrne włosy miała.
Sama Afrodyta posiadać je chciała.
Druga, medea. Miała złote włosy.
Barwę miały taką,
jak zbóż pełne kłosy.
Trzecia, Aneta. Ach jak lustro wody.
Nie sposub opisać jej cudnej urody.
A kiedy dla króla w pałacu śpiewała,
to wszystkich dworzan głosem zniewalała.
Obydwie córki wkródce wyszły zamąż,
i anetę zostawiły w pałacu samą.
Szczęśliwi znią byli i król i dworzanie.
Lecz wy posłuchajcie co się teraz stanie.
Razu pewnego w dalekim kraju,
gdzie ptaki dla ludzi ballady śpiewają,
żył tam królewicz piękny i młody.
Który nie lubił swych wąsów ani brody.
Golił się często i gładkie miał lico.
Ale król i dworzanie mówili: "Nic to".
Aż dnia pewnego w dziennej ciszy królewicz zdrzemnął się. I weśnie słyszy,
głos anety głos czarowny.
Zniewalający i cudowny.
Królewicz obudził się zakochany.
Śnił mi się głos cudownej panny!
Ach gdzie no gdzie taką ja znajdę?
I czy taka istnieje naprawdę?
Wtem się zjawia mendrzec stary.
Tak tak to są głosu czary wy jesteście przeznaczeni.
I ty możesz się orzenić.
Lecz niełatwa to jest sprawa.
I nie żadna to zabawa. Czekają cię straszne próby.
Więc przygotuj serce luby. Więcej ja ci rzec niemogę.
Jak chcesz ruszaj zaraz w drogę.
Starzec poprawił okulary,
wtem tupnął, klasnął, Palcami pstryknął,
i w mgłę się rozwiał.
W dymie zniknął.
Młodzieniec patrzył oniemiały.
Wnet zjawił się przednim ptak śnieżno-biały,
i zaczął śpiewać taką balladę.
Mój królewiczu ja powiem ci prawdę.
Faktycznie jesteście sobie przeznaczeni.
I będziesz się z nią mógł ożenić lecz,
to nie będzie takie łatwe.
Może ja inaczej zacznę.
Daleko stąd w pięknej krainie,
gdzie śpiew nad lasami i żekami płynie,
stoi tam pałac. Piękny mórowany.
Ma on inkrustowane, pobielane ściany.
Mieszka w nim król.
Mocarz nad mocarze.
Gdy krzyknie, wiatr uciszy.
Sługom śpiewać każe.
Ma on trzech synów,
i trzy curki panny.
Każda znich jest jak wietrzyk poranny.
Lecz trzecia piękniejsza cudna, lustro wody.
Słowem nie obejmiesz jej cudnej urody.
Włosy ma białe, oczy jasne,
nosek różowy,
policzki krasne.
Jej tważ nie jest złudna,
to me słowa własne.
A gdy aneta w pałacu śpiewa,
to cały dwór zniewolony omdlewa.
Ponieważ jej głos jest wprost przepiękny.
I niezwykłą ma barwę.
Ty we śnie królewiczu słyszałeś naprawdę.
Dlaczego? Gdyż tobie ją los przeznaczył.
Królewicz na ptaka dziwnie po patrzył,
pomyślał i rzecze:
"Rószam jutro w drogę.
Wyrószam, gdyż dłóżej czekać niemogę."
Pieśń druga.
Mijają dni, tygodnie, miesiące,
aneta chodzi sobie połonce.
Bawi się w ogrodach,
w pałacu śpiewa,
i tak powoli królewna dojrzewa.
A król ukrywa prawdę w sekrecie.
Bo wie.
Aneta elfką jest przecie.
Lecz ona o tym wiedziała,
ponieważ w księdze czytała,
kiedy niebyło króla.
Czytała w ogromnej ksiendze,
jak kraj popadł w nędze,
i jak król spotkał jej matkę.
I rozwiązał zagatkę.
Odtąd szczęśliwa jest kraina.
I nikt już wojen nie wszczyna.
Wtem chuk trąb wyrywa ją z zadumy.
I widzi, coto?
Nito blaski łuny to złoty powuz jaki.
A za nim trzy orszaki i widać stu żołnierzy.
Ubranych jak należy.
Powuz trzy stopnie wystawia,
a na nich piękny królewicz się zjawia,
I żecze:
Przybyłem tu bom jest zakochany.
Bom słyszał głos cudownej panny.
Gdy spałem ja sobie w dziennej ciszy,
i cużto? Co me ucho słyszy?
Weśnie ten głos nieprawdopodobny.
Wprost zniewalający i cudowny.
Ja zaraz się przedstawię i dalszą opowieścią zabawię.
Jam Królewicz Rafał.
Z dalekiego kraju.
Gdzie ptaki dla ludzi ballady śpiewają.
Pozdrawiam królestwo i szanownego króla,
i życzę im, by wiatr po polach ich nie chulał.
I mam taką proźbę królu Panie.
Czy piękna królewna wyjdzie za mnie?
Król rzekł:
Aneta jest elfką i ja dobry będę,
Gdyż czy kogoś pokocha?
Dam jej wolną rękę.
Rzekła aneta:
Namyśliłam się i tak ogłaszam.
Mószę pobyć z królewiczem sam na sam,
poznać go bliżej nim skrzyżujem swe drogi.
Zapraszam cię na ucztę królewiczu drogi gdyż napewno zmęczone twe nogi.
I podczas uczty my porozmawiamy,
i może puźniej także pogadamy.
Królewicz się zgodził i do zamku bierzy.
Zanim trzy orszaki oraz stu żołnierzy.
Wnet rozpoczyna się biesiada.
Aneta przy królewiczu siada,
już pojawiają się frykasy.
Banany, ciasta, ananasy,
Wszystko na złotej porcelanie.
Tym czasem królewna zdrowo,
zabawia królewicza rozmową.
Grzecznie zapyta frykas podsunie,
warkoczykiem się bawi uśmiecha się cudnie.
Wtem z chukiem rozwarły się okna komnaty.
Wpadł do sali wicher skrzydlaty,
i zaczął rozstrącać zastawy śmiało.
Nagle za chóczało, za szumiało, chłodnym wichrem w krąg, powiało.
Zjawiła się serja błysków.
jakby fontann sto wytrysków.
A tóż za nią się pojawił.
Chók grzmotów,
blask błyskawic.
Nie! To nie są fajerwerki.
Ani żadne też cukierki.
To są straszne i złe czary.
Takie czary,
niedowiary.
Wtem się dziwna mgła zjawiła,
i snem wszystko otuliła.
Puff! Wtem strzela smuga jasna,
jakby nowy grzmot narastał.
I wsączył się dym duszący.
Oblubieniec wszystkich śniących.
Co tłem snów im się wydaje.
I tak we śnie człowiek baje.
Wnet się rozległ głos straszliwy.
Krzykną głośno coś dwókrotnie,
brzmiał jak góry chók odległy.
Tak jak wulkan co się budzi,
gdy w nim wybuch wzbiera, rośnie.
Dym się rozwiał mgła zniknęła.
Sen też zniknął,
wraca jawa.
I znów strzela smuga jasna,
nowym strachem dwór napawa.
Nagle woku pociemniało.
I jak wcześniej tak się stało.
Za chuczało, za,szumiało chłodnym wichrem w krąg, powiało.
A gdy znowu pojaśniało,
wszyscy chórem odetchnęli.
I znów się do uczty wzięli.
Wnet królewicz pieśń zaśpiewa,
taką pieśń co serce wzrószy.
Pieśń, co wsmutku swym dojrzewa,
i dociera aż w głąb duszy.
ach aneto elfko czarowna kto wśród tłómu cię rozpozna. Ja baśń nową ci napiszę. I mą pieśnią przetnę ciszę. Wieżąc, że mą pieśń usłyszysz. Ja wyrószę w głuchej ciszy w dale mroczne i zwodnicze. W dale straszne, tajemnicze. I odnajdę cię napewno.Idę w świat z mą pieśnią żewną.
Wszyscy patrzą.
Ale checa!
Bo przy królewiczu pusto.
Krzesło puste obok stoi,
Wtem się nagle krzyk rozlegnie.
Gdzie jest elfka!
Gdzie aneta!
Już do sali służba biegnie.
Szum, rwetes i chók w koło.
A królewicz nagle krzyczy.
Ja złu temu stawiam czoło.
I odnajde elfkę w głuszy.
Pieśń trzecia.
Królewicz rafał na konia wskakuje,
czoło swoje ciągle chmurzy.
Już w dal pędzi, mknie i pruje,
Tak jak zwiastun strasznej burzy.
Jedzie borem jedzie lasem,
smutnym wzrokiem patrzy w niebo.
Rusałka go nęci czasem,
takie żeczy nie dla niego.
nagle lejce ściska w dłoni.
Staje, rozgląda się woku,
słyszy coto, ktoś go goni?
I śledzi go dwojgiem oczu.
Podchodzi do niego dziewczyna.
Piękna jest i jasne ma lica.
Kły wysuwa włosy upina,
Ah! To jest wampirzyca!
Patrzy na szyję królewicza,
ślina jej po wardze skapuje.
Rafał dobywa miecza,
i nim dziewczynę kłuje.
Przebija jej serce wraże,
a ona się w mgłę rozpływa,
i rusza w dal jak mu serce karze.
Miecz chowa lutni dobywa.
Mija roczek.
Drugi trzeci a królewicz pędzi dalej.
jak by lotem wichru leci,
a koń z pyska puszcza pianę.
Lutnię on przez pierś przewiesza.
Lekko palcami trąca struny.
śpiewać zaczyna i konia pospiesza,
śpiewa on pieśń w blaskach łuny.
"wsłuchaj się w struny gitary,
wiatr, niech ci resztę dopowie.
Szukam cię moja elfko cudowna,
a wiatr śpiewa w dąbrowie.
Lecz wiedz, ja odnajdę cię napewno.
Muzyka mnie do cię zaniesie,
Usłyszysz moją pieśń rzewną.
To ona ci nadzieję przyniesie."
A tym czasem hen daleko,
w pięknym cudnym ogrodzie,
siedzi elfka smutna nad rzeką.
I myśli o ojcowskim grodzie.
Nagle wiatr się zrywa,
i elfkę w dal unosi,
to władca wiatrów ją wzywa.
Rząda jej i wcale nie prosi.
Już jest królewna w zamku wielkim,
siedzi na łożu w wielkiej sali.
Obok niej leżą lody, cukierki,
i widać drzwi otwarte w dali.
Pieśń czwarta.
Żądasz kochanko moja miła by pieśń tobie dalej grała?
Żądasz by pieśń, co uchu twemu miła jeszcze raz ci zaśpiewała?
Dobrze więc posłuchaj o tym jak władca wiatrów tam się zjawił.
I jak utracił tronswój fotel.
I znikł w śród grzmotów i błyskawic.
Elfka na łożu siedziała i łzy swe wylewała.
Wtem potężny młodzian wszedł do sali,
i zamknął drzwi co widniały w oddali.
Usiadł na łożu i gromkim głosem żecze.
"Jam władca wiatrów.
Pewnie wiesz to przecież.
Jam cię porwał z ojczystego grodu,
byś ty mą została mą,
jeszcze za młodu.
A nie tego królewicza,
co pajacem jest okrutnym.
Tak się cieszy tak zachwyca!
A jam widział w sercu butnym,
to cudne dla się wyzwanie.
I odpowiedziałem na nie.
Królewna swoje czoło chmórzy,
biada nad losem i łzy roni,
wtem wchodzi sługa z rubinem dużym,
i kładzie anecie go na dłoni.
Lecz anety rubin nie wzrusza,
i wdzięk pałacu jej nie kusi.
Mówi: "w niewoli me ciało i dusza,
więc pewnie tak już zostać musi.
Ale jeśli znajdzie się śmiałek,
z sercem odważnym i umysłem jasnym,
to zniszczy władcy wiatrów sławę.
A mnie da wolność mieczem własnym.
To rzekłszy królewna w sen opada.
Sen, jak cudny dym się snuje,
widzi młodzian na konia wsiada.
A wiatr ognisty w twarz mu dóje.
Wróćmy więc do królewicza.
Pędzi na swym koniu rączym,
nagle starca on spotyka.
Co ma zapłakane oczy.
Tak on zjawia się i znika.
I do królewicza żecze:
Jedź na północ mój młodzieńcze,
Władca wiatrów nie uciecze.
Straszliwa go spotka kara,
za to że porwał anetę.
Ruszaj prentko!
Ruszaj zaraz!
Niech się spełni przeznaczenie.
I nasz Rafał konia spina,
rusza w drogę prędko bierzy.
Więc to władcy wiatrów wina.
Dołożę mu jak należy!
Już się zjawia przed pałacem.
I w ogromne wrota dudni.
Budzi władcę on z chałasem,
niczym wode w jądrze studni.
Wbiega królewicz do sali z mieczem,
walka się straszna rozpoczyna.
Rafał już rąbie tnie i siecze,
I nagle głowę władcy wiatrów zcina.
Chók straszliwy się rozlega.
Ogarnia wszystko mgła straszliwa.
Elfka budzi się z rafałem,
Otacza ich słóżba życzliwa.
Ojciec łzy roniąc curke ściska,
Zieńcia swego obejmuje.
Już wesele weselisko.
Aneta cudnie się czuje.
Za rafała zamąż wychodzi,
Los im sprzyja i dobrze życzy,
i dobrze bardzo im się powodzi.
Kończy się baśń cudowna właśnie,
Jako bajarz księge zamykam.
Ale że bardzo lubię baśnie,
jeszcze ja tutaj do was zawitam.